Totalna
ofiara losu powraca.
Jakie są
wasze najgorsze scenariusze? Nie, nie mówię o żadnych apokalipsach, krwi,
zabójstwach czy innych takich. To raczej takie głupie, upokarzające
scenariusze. Nie macie takich? Guma we włosach? Rozdarta kiecka na imprezie?
Rozładowana bateria? Rozmyty makijaż? Brak wi-fi?
U mnie to
było znowu coś głupszego. Wyobraźcie sobie zgraję dużych mężczyzn wbijających
do waszej łazienki. Kiedy bierzecie prysznic! Nie, nie śmiejcie się. W moim CV
ledwie nie znalazła się taka akcja. To prawie sarkazm!
Zemdlałam
pod prysznicem. No… może nie zemdlałam, a raczej na chwilę straciłam
świadomość. Okej… nie na chwilę, może na trochę dłużej. W sumie… to na
wystarczająco długo, żeby ci goście od Lexa zaczęli się martwić. A przynajmniej
zastanawiać. Nade mną się zastanawiali, nad łazienką. I w końcu doszli do wniosku,
że warto zobaczyć co ze mną, to i warto wywarzyć drzwi bez pukania. Chociaż…
może pukali. Eee. Nie ważne. Wracając: miałam takie idealne wyczucie czasu, że zdążyłam
otrzeźwieć, wyłączyć wodę i zakryć się ręcznikiem zanim trzej faceci wykopali
drzwi i wparowali do środka. I stanęli trochę wryci.
Śliska
podłoga i ten charakterystyczny dźwięk piszczenia podeszwy skomponował się z
ich przekleństwami kiedy prawie rozwalili sobie nosy o kafelki. A potem jeszcze
szamotanina kiedy prawie stanęli na baczność. I prawie cisza, przez którą
słychać było ściekającą ze mnie wodę. Nie widziałam ich min, bo stałam do nich
tyłem, ale prawie czułam na plecach ich oddech.
-Ekhem!-
wykrztusiłam kiedy minęło zaskoczenie.
Wlepili we
mnie swoje gały i nie odpowiedzieli. Dałam sobie chwilkę na opanowanie się i
spojrzałam w lustro. Ten stojący najbliżej mnie miał dziary od szyi do
(zapewne) stóp. Po jego prawej stał gościu z czupryną w czerwone pasemka, a po
lewej z długim kucykiem. Lustro pokazało coś jeszcze. Wyglądałam przy nich
niesamowicie odjazdowo w tym ręczniku. Kiedy tamci też już się trochę uspokoili
szybko odwróciłam wzrok od lustra.
-O-ooo.
Łał!- wyrwało się temu prawie rudemu.
-No… My ten…
nie chcieliśmy przeszkadzać…- zaczął jego kolega z kucykiem.
-No… Nie chcieliśmy…
ale wołaliśmy i myśleliśmy, że coś się stało- dokończył tamten.
Powoli, żeby
tylko bez gwałtownych ruchów, odgarnęłam włosy. Nie mogłam się odwrócić, bo nie
chciałam żeby widzieli moją twarz więc mówiłam w sumie do ściany.
-Dziękuję za
troskę, ale jak widać nic mi nie jest.
Tamci
pokiwali głowami jak pieski. W progu pojawił kolejny człowiek. Z głębi budynku
słychać było gromkie śmiechy i hałas przesuwanych krzeseł. Mężczyźni nadal
stali tak, jak wpadli do środka.
Rzuciłabym
im jakieś groźne spojrzenie, albo coś, ale nic by to nie dało.
W
pomieszczeniu zaczęło się robić zimno. Para nie osiadła na lustrze ale cała
łazienka była wilgotna od gorącej wody. Szybko myślałam jak się zachować w tej
chwili, a chłopcy zaczęli pochrząkiwać.
-Hej!
Debile!- krzyknął ktoś zza nich- Mieliście otworzyć te drzwi! Po co je
wyjebaliście?! Szef się wkór… o jeju…
Przed nich
przepchnął się jakiś niski garniturzasty w czarnych okularach, które oczywiście
charakterystycznie zsunął z nosa kiedy stanęliśmy twarzą w twarz. A raczej nie…
Nie wiem. Jak się mówi że jak ktoś stoi twarzą w twarz z twoimi plecami? No cóż, gościu też był równie zdziwiony co
oni.
-Robicie
jakieś zebranie harcerek w tej łazience?- zapytałam krzyżując ręce na piersi.
-N-nie… My
tylko…
-Nie chcę
wiedzieć- przerwałam temu z kucykiem.- Ja chce się ubrać. Dlatego teraz
grzecznie przeprosicie i wyjdziecie wstawiając z powrotem drzwi. Jasne?!
W pośpiechu
i szamotaninie wypadli za drzwi, które jakimś sposobem wstawili na miejsce,
choć były mocno połamane. Potem słyszałam jeszcze jak biegli korytarzem
komentując to co się stało. „E, stary! To ta laska!” i inne takie obiły mi się
o uszy.
-Fajnie. Co
za cioły…- przeklinając pod nosem szybko się ubrałam.
Białą
koszulkę bez rękawów włożyłam do czarnych spodni z kieszeniami na udach.
Skarpetki były w tylnej kieszeni spodni, ale butów nie miałam, bo trampki
gdzieś po prostu śnikły, więc zdecydowałam się na pozostanie boso. Może
sprzątając restaurację, ludzie Lexa wypucowali podłogi? No, nie ważne.
Zanim
wyszłam, (delikatnie otwierając drzwi, żeby się nie rozpadły na wióry)
starannie założyłam kaptur, tak żeby widać było tylko moje usta i kawałek nosa.
Podążając korytarzem uderzyła mnie
dziwna cisza. Jeszcze przed chwilą lokal był pełen gwaru i ludzi, a teraz stał
pusty. Za to był prawie odnowiony. Zielona wykładzina, czerwone stoły, kwiaty w
wazonach i… i ja naprawdę nie wiem jak oni tego dokonali! Zgraja, za
przeproszeniem, prostych zabijaków, potrafiła pozamiatać podłogi? No nie! Do
czego ten świat zmierza!
Postanowiłam
znaleźć Lexa. Drzwi przecież też trzeba było naprawić. Zresztą głupio mi było
tak po prostu je tam zostawić. Szukając zastanawiałam się czy będzie zły, czy
raczej to oleje. Ja chyba byłabym zła. Takie porządne drzwi, mahoniowe czy coś,
a zepsuli je trzej idioci, którzy nie potrafili zamka wykręcić.
Kiedy
przeszukałam już cały główny poziom, zadzwonił dzwoneczek w drzwiach, bo ktoś
wszedł do środka. Nie wiedziałam kto, ale miałam nadzieję, że nie jakiś
przypadkowy cywil, bo na widok moich bosych stóp, albo braku obsługi, albo tych
przeklętych drzwi, chyba by się zorientował, że coś jest nie tak. Nie mogłam
jednak nie pójść sprawdzić kto to taki, bo jeszcze by się rozlazł po kwaterze,
a to też nie było by dobre.
Ostrożnie
wróciłam do głównej Sali planując jaką gadkę wcisnąć cywilowi.
Blondaś stał
tyłem do mnie podziwiając wystrój, ale kiedy tylko się zbliżyłam odwrócił się i
uśmiechnął zadziornie.
-O! Widzę,
że jednak się nie utopiłaś…
Ściągnęłam
kaptur odsłaniając wciąż jeszcze mokre włosy.
-Woda nie robi
na mnie wrażenia. Za to twoi ludzie prawie mnie nie zabili. Drzwiami.
-Nie
przesadzaj. Prędzej drzwi zabiłyby się na tobie.
-Tak więc są
w strzępach. Em… Co to jest?- szybko zmieniłam temat.
Lex spojrzał
na paczkę, którą trzymał, a potem na moje bose stopy i jeszcze raz błysnął
białymi zębami. Pomyślałam wtedy, że przez takie szczerzenie się wygląda jak
kościotrup dinozaur z kosmosu.
-Poproś, to
dostaniesz.
-Hm? Ja?
-Nie, święty
Mikołaj- najemnik pokręcił głową z politowaniem.
-Nie będę ci
się o nic prosić- odparłam przekornie.
-To nie!-
schował paczkę za plecy.-To możesz się obejść smakiem, słonko.
-Ej! No
dobra, dobra- spokorniałam.-Proszę… ?
-Hahaha.
Jaka grzeczna!- Lex z ociąganiem dał mi paczkę.
Otworzyłam
ją i wyszczerzyłam usta w najszczerszym, jak do tej pory, uśmiechu. W pudełku
były żółte martensy. Nowiusieńkie, w moim rozmiarze, idealne.
-To dla
mnie?- spytałam głupio.
-Załóż, bo
musimy już jechać.
-Dzięki!-
prawie zachichotałam, ale zdołałam zamienić to w kaszel.- Znaczy ten, no…
Wreszcie!
Najemnik
pokręcił głową i poszedł na zaplecze. Kiedy zniknął za drzwiami usiadłam na
podłodze i włożyłam buty. Były lepszej jakości niż tamte poprzednie. Trochę
wyższe, na lepszej podeszwie, o wiele wygodniejsze. Czułam się w nich jak bym
miała na nogach porządne buty taktyczne.
-Spadamy
stąd, słonko- Lex wrócił kiedy nadal siedziałam na podłodze.
-Gdzie
jedziemy?- zapytałam wstając.
-Do mnie.
-Acha. Do
ciebie do domu? Tak dosłownie?- oderwałam wzrok znad butów żeby na niego
spojrzeć.
-Tak
dosłownie, słonko- najemnik przepuścił mnie w drzwiach.
Przed wejściem
stał czarny motor. Ten sam, którym Lex zgarnął mnie kiedyś spod szkoły.
-Ej, ale ja
nie mogę motorem…- powiedziałam nieśmiało.
-A to czemu?
Limuzyny się zachciało, księżniczce?
-Phi! Nie-e!
Po prostu mam mokre włosy i się przeziębię. Nie jadę.
-Nie
wygłupiaj się tylko wsiadaj. Masz, załóż.
Lex
wygrzebał z plecaka szarą czapkę. Wzięłam ją niechętnie, ale w końcu nie miałam
za dużego wyboru i po prostu ją włożyłam. Była na mnie o wiele za duża, ale dzięki
temu zmieściłam pod nią całe włosy.
-Weź plecak.
Ja prowadzę.
-Okej… A
możemy po drodze zatrzymać się w Mack`u? Bo jestem trochę głodna.
-W
mieszkaniu mam lodówkę- odparł krótko i poprawił lusterko.
Wsiadłam za
niego i objęłam go w pasie. Odpalił silnik i odwrócił się jeszcze puszczając do
mnie oczko.
-I
tak wolę- uśmiechnął się zawadiacko.- Kiedy się nie odzywasz.
Mieszkanie
Lexa było inne niż się spodziewałam.
Chociaż ja
się przecież nie spodziewałam. No bo jak wyobrazić sobie mieszkanie najemnika,
nie? Szary beton, kapiąca woda z dziurawego dachu, puszki po konserwach? Tia… Ale
Lex to przecież Blondaś! Apartament z poddaszem w jednym z bloków w Katowicach,
w prawie opuszczonym budynku gdzieś na skraju miasta. Dwupoziomowy, z kuchnią
połączoną z dużym salonem i dwoma łazienkami-jedną na górze, dołączoną do
sypialni i drugą, mniejszą na dole. Z sypialni można było wyjść przez okno
dachowe… no… na dach. Ściany były na wpół szare, czasem po prostu niepokryte
farbą, ale do ogólnego „stylu” dość to pasowało. Jego meble mnie raczej nie
interesowały, ale zauważyłam z zadowoleniem że posiadał półkę z ogromną plazmą
i jakąś konsolą do gier. Jak dla mnie, na tydzień „gicio”.
Acha! Najemnik
rzeczywiście miał lodówkę… ale jedzenia w niej nie było.
-Jestem głodna-
powiedziałam po raz trzeci- skoczmy gdzieś albo zamówmy pizzę…
-Nie marudź.
Jutro ktoś coś ci przyniesie.
-Jutro?
Przyniesie? Przecież miałeś zostać… A zresztą nie ważne! Do jutra umrę z
głodu-kłóciłam się z nim przeglądając puste kuchenne szafki.
-Przecież
jadłaś niedawno…
-No pewnie!
Bo ja jestem rybka, kurde. No weź, Lex…
Najemnik
westchnął i z dezaprobatą przeczesał włosy. Oparłam się o blat nie odrywając od
niego wzroku. Za oknem zrobiło się ciemno i miasto przykrywane było zwolna
szarą chmurką.
-No dobra.
Niech ci będzie, słonko. Przy okazji przywiozę twoje rzeczy-powiedział z
niesmakiem zbierając się do wyjścia.
-O!
Dziękuję. Serio. Dzienks- pozdrowiłam go szczerym uśmiechem i zamknęłam za nim
drzwi.
Powiedział,
że w dwadzieścia minut będzie z powrotem… no, jakby się przeliczył. O jakieś
trzy godziny! Pół godziny przesiedziałam prawie sztywno nie wiedząc co zrobić.
Kolejne trzydzieści minut zleciało mi na jakimś hiszpańskim serialu o końcu
świata, bo był to jedyny działający w miarę sprawnie kanał w telewizji. Kiedy
minęła godzina dość się już o niego martwiłam.
Wiecie, tak
siedząc i nic nie robiąc zdążyłam dużo przemyśleć. Ogólnie moje życie, to co
ostatnio się wydarzyło… Nie były to miłe myśli, ale chyba konieczne. Musiałam
się bardzo głęboko, już chyba po raz setny!, zastanowić kim jestem. Kiedyś
myślałam, że życie jest proste. Rodzisz się i umierasz. Niestety nie… To nie
jest tak. Moje życie, jak i każdego człowieka zresztą, można porównać do takiej
fajnej kreskóweczki. Rysujesz w rogu kartki ludzika, a potem zmieniasz go
troszkę i przerysowujesz na kolejną kartkę i kolejną, które układasz równiutko
jedna na drugiej. Kiedy ułożysz tak już cały stosik- czyli całe życie jednego
człowieka- to przejeżdżasz po nich palcem tak, że ludzik powolutku zmienia się
w coś całkowicie innego, tak, że ten pierwszy nie jest wcale podobny do
ostatniego. I tak jest z każdym. Po tygodniu życia od teraz zapomnisz co działo
się miesiąc temu i jaki wtedy byłeś. Bo byłeś innym człowiekiem. Albo, w moim
przypadku, już nie człowiekiem. Heh. Nie wiem czy wiedzieć o tym jest łatwiej,
ale na pewno nie milej. Przez to co jakiś czas poświęcam jakieś pięć minut na
„back up”, czyli przywrócenie tego kim jestem. Zagmatwane? No, troszkę. Ale mam
do was takie pytanie. Co o mnie myślicie?
Wiem, wiem.
Pewnie nawet nie wiecie kim jestem. Wpadliście przypadkowo, żeby spojrzeć, nie
ciągnie was do mojej historii, ale doczytacie do połowy posta, bo może jednak
was zaciekawi… Tak też może być. Nie wiem jak mnie odbieracie, czy to co piszę,
bo nie wiem kto to czyta. Ale chyba choć trochę znacie tego, kto pisze, prawda?
Tak na pierwszy rzut oka. Załóżmy… porównując do „rozdziału 45”. No i jak?
Zmieniłam się? Jest lepiej czy gorzej? Hm… W sumie, to nie ważne.
Dobra. Nie
roztkliwiajmy się.
O jakiejś
20:15 dostałam sms`a. Od Lexa oczywiście. Cytuję:
„Zamknij drzwi. Klucz na parapecie. Wrócę
późno.”
-Ha ha ha…
Jak przeczytałam, to tak właśnie zrobiłam.
Zaśmiałam się sarkastycznie.
A potem
westchnęłam i poszłam szukać klucza. Zamykając drzwi szczękał niemiłosiernie bo
breloczek obijał się o klamkę. Usiadłam z powrotem na kanapie wlepiając tępo
wzrok w ekran, ale nie mogłam się skupić na jednej konkretnej myśli i w końcu
zrezygnowałam z myślenia. Przeszukałam mieszkanie i uzyłam znalezionych karteczek
żeby spisać na nich rzeczy do zrobienia na jutro. Po pierwsze: rodzice i moje
rzeczy. Po drugie: misja i co dalej, „dezocośtam”. Po trzecie: plan zajęć na
tydzień.
Czekałam na
Lexa jeszcze dłuuugo, ale w końcu zaczęłam po prostu ziewać i nagle jakby przestało
mi się chcieć na niego czekać. Przyciszyłam telewizor prawie do zera, bo w
pustym mieszkaniu słychać go było za głośno i z echem i położyłam się na
kanapie (nie żebym już Itak nie leżała). Tyle, że ta kanapa była strasznie
niewygodna. Serio. Chyba nawet pięciu minut nie wytrzymałam. Powlokłam się więc
po stalowych schodach na górę, na poddasze. W planie miałam po prostu
posiedzenie jeszcze na dachu, bo miałam ochotę pogapić się w gwiazdy, ale przez
chmury nic nie było widać, a ja zrobiłam się bardzo śpiąca. Chwilę się
zastanawiałam, zanim w końcu zdecydowałam się położyć w łóżku na górze, ale
stwierdziłam, że przecież w całym mieszkaniu Lexa łóżko jest jedno, on mnie do
siebie zaprosił na tydzień, więc łóżko przygotował dla mnie. Logiczne, prawda? Dla
mnie wtedy było. Tak więc zdjęłam spodnie i, przecież i tak niedawno wykąpana,
wskoczyłam pod kołdrę. Była całkiem przyjemna, ale poduszka okazała się dość
twarda. Jak się okazało powodem była wielgachna giwera (no, wielkości
kałasznikowa) schowana pod nią. No ale co się dziwić, w końcu to najemnik. Nie
ruszałam jej tylko przesunęłam się na drugą stronę łóżka, bo było całkiem duże
i prawie od razu usnęłam. Nie obudził mnie ani deszcz, ani wchodzący do
mieszkania Lex.
Rano
pierwsze co usłyszałam to była lejąca się w łazience woda. Ktoś był pod
prysznicem. Jeszcze nie myśląc od razu sięgnęłam po broń pod poduszką, ale już
prawie ją trzymając zdałam sobie sprawę, że to przecież Blondaś.
-Wrócił po
nocnej imprezie, idiota…- mruczałam rozeźlona ubierając się i schodząc na dół.
Przy
schodach stały skrzynki i walizki. Były tam też moje torby: dwie z ubraniami i
jedna na gadżety z misji. Sprawdziłam czy wszystko było. Ciuchów aż nadto, ale
nie mogłam znaleźć dokumentów i raportów. Westchnęłam na myśl, że będę musiała
się rozpakować i pogadać z najemnikiem o misji. Nie chciało mi się robić żadnej
z tych rzeczy. Wyciągnęłam szczoteczkę do zębów i poszłam do łazienki. Mijając
blat zerknęłam jeszcze co Lex zorganizował do jedzenia. Myjąc zęby planowałam
jakie kanapki sobie zrobię i aż pociekła mi ślinka na samą myśl o nich.
Nastawiłam
wodę na herbatę, a potem ją odstawiłam, bo zorientowałam się, że chyba nie mam
po co jej gotować, bo do tej pory żadnej herbaty nie znalazłam.
Słysząc
wyłączaną wodę poprawiłam włosy, a kiedy Lex zszedł na dół powiedziałam mu
usilnie niezbyt radosne „cześć”. Przez cały czas trwania „śniadaniowego”
rytuału nie mogłam oderwać oczu od jego włosów. Zorientował się, że się gapię
kiedy zamiast masła użyłam musztardy. Jakim sposobem, nie wiem. Przecież to
nawet nie jest do siebie podobne!
No i w końcu
się głupkowato na mnie spojrzał, przeżuł kęs kanapki z sałatą i papryką, i
powiedział:
-Co tak na
mnie patrzysz, słonko?
-A nic… nic.
-O co
chodzi? Coś nie tak?
-Nooo… no bo
ten… twoje włosy… Jak to możliwe, że one są mokre, a i tak stoją na sztorc?
Przecież to nielogiczne!- prawie wyplułam niedobrą od musztardy kanapkę.
-Aj, te
dziewczyny. Wy o niczym innym myśleć nie potraficie, co?
-Jakie
dziewczyny? Przecież twoje włosy są magiczne!
-Moje włosy…
-No ale
powiedz czy nie! Wypadek, walka, skok ze spadochronem, full akcji i wgl, a ty i
tak masz fryz jak na żelu!- powiedziałam to tak poważnie i z taką miną, że
najemnik zaczął się śmiać.
-Nie
przejmuj się, słonko. Jak nas widzą, to nikt i tak na ciebie nie patrzy.
-Ha! No
wiem. Przecież takiego idiotę to widzi się raz w życiu-odwdzięczyłam się piękną
ripostą.
-Dobra,
dobra. Tylko się nie zmęcz wymyślaniem ripost, bo znowu zemdlejesz, a tym
razem, to ja otworzę drzwi- zakpił ze mnie wścibsko.-Jak chłopaki wpadli na
kąpiel, to byłaś naga, czy zdążyłaś zmienić skórkę?
-Tak cię to
interesuje, bo sam nie miałeś odwagi sprawdzić co zemną, czy jesteś zazdrosny o
to, że oni mnie widzieli, a ty nie?- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
Nie
odpowiedział, tylko przejechał po mnie niemiło wzrokiem i z… no nie wiem…
ignorancją, wgryzł się w resztę kanapki. W powietrzu zawisła dwuznaczna cisza i
nie wiedziałam czy powinnam się odezwać. Nagle w kieszeni zabrzęczał telefon i
Lex odwrócił się żeby odebrać.
-Tak.
Wykonać. Kwatera „Haus One”.
-Co jest?-
spytałam kiedy skończył szybką rozmowę.
-Koniec,
słonko. Wszystko zrobione. Ekipa przejęła punkty, zlikwidowali główne cele i
wysyłają raport. Wieczorem przyjdą osobiście zdać relację z przeprowadzonych
akcji.
-Acha…-
spoważniałam.- Na kiedy dostanę kopię wszystkich dokumentów?
-Na dziś.
Spokojnie, ja dotrzymuję danego słowa i podpisanego kontraktu.
-Nie nie
wiem. Ten twój irokez jest strasznie podejrzany.
-Zapomniałem
powiedzieć. Nie rozpakowuj się, bo rano wyjeżdżamy.
-Czemu? Mnie
się tu podoba.
-Nie
podejrzewałem… Kwatera będzie spalona.
-I tak
codziennie się będziemy przeprowadzać?
-Jeśli
zajdzie taka potrzeba.
-Nie fajnie.
Ej! A co z moimi rodzicami?
-Żyją.
-No co ty?!-
pokręciłam głową pobłażliwie.- Pytam o to co dalej z nimi robimy.
-Ja nic nie
planowałem.
-Ech.
Właśnie widzę. No ej, Lex! Przecież muszę się z nimi spotkać. Mówiłeś, że oni
wiedzą, że jestem w więzieniu, w sprawie narkotyków, tak?
-Dilerka to
poważny zarzut- najemnik pokiwał głową.
-No właśnie!
Dlatego nie mogę zostać oskarżona. Zresztą i dla ciebie łatwiej by było po
prostu wmówić im, że jestem tylko przypadkowym świadkiem, a poszlaki były
błędne. Musieli mnie tam trzymać, bo sprawa była poważna, a nie chcieli żeby
ktoś mnie odstrzelił. Bez zarzutów, ani wpisów w kartoteki. Wypuszczą mnie po
tygodniu i wrócę do domu wyspana i odżywiona, bo przecież więźniowie w naszym
kraju mają najlepiej. I po sprawie!
-I po
sprawie… No dobra.
-Ha! I
widzisz, mam dobre pomysły.
-Jutro
zawiozę cię na policję i tam porozmawiasz z tymi swoimi rodzicami.
-I git- tyle
mi wystarczyło.- To co teraz robimy?
-Rozpakuję
sprzęt i przygotuję teren pod gości. Chcesz pomóc?
-No. Mogę.
-To
sprzątnij w kuchni, słonko- powiedział wracając po schodach do sypialni.
-Świnia!-
mruknęłam za nim.
Nigdy, ale
to przenigdy żaden facet mi nie rozkazywał! Nie licząc taty czy dziadka, to tak
po prawdzie żadnego się nie słucham. Mężczyzna, jak chce, to może mi poradzić
co mam zrobić, lub poprosić o zrobienie czegoś, ale słuchać się rozkazów nie
zamierzam. Tych dotyczących sprzątania tym bardziej!
No ale
niestety… Z rezygnacją ogarnęłam blat i pogrążyłam się w żalu za utraconą cząstką
godności. Ech. Po prostu: ech!
Miało być
fajnie, a zrobiło się nudno. Doprawdy, Lex powinien się bardziej postarać i
zaplanować jakąś rozrywkę. E-e! Tylko bez podtekstów!
Kiedy on
rozkładał sprzęt (przy czym zawalił dosłownie całe mieszkanie laptopami,
kablami i całą resztą) ja łaziłam w te i z powrotem. Najemnik nie był wcale
rozmowny, a pewnym momencie zawarczał nawet na mnie żebym się uspokoiła bo on
„musi pracować”. Godzinę później rzucił mi raport, który zdążyłam cały
przeczytać zanim „goście” przyjechali.
Agent
Jessica weszła do mieszkania z taką miną jakby właśnie wyrżnęła całą wioskę i
musiała po sobie posprzątać. Nawet się nie przywitała kiedy otwierałam jej
drzwi! Wyglądała trochę strasznie wszprycowana w białą koszulę i damski
garnitur z tak wąską talią, że chyba pod spodem miała gorset. No, nie powiem że
miło o niej wtedy pomyślałam. Usiadła jak wielka dama na moim miejscu niczym
się nie przejmując. Nawet nie próbowałam zagadywać, tylko czekałam aż Lex
wreszcie wróci z góry, żeby zdała mu raport. Najemnik przyszedł po pięciu
minutach i chyba niemiło się zdziwił, bo od razu zmienił minę na tą spiętą i niezadowoloną.
Już jak zaczęli rozmawiać to ja przestałam cokolwiek mówić, czy robić i
najzwyczajniej rozwaliłam się na kanapie, bo nie chciało mi się nad nimi stać. Słuchałam
i w sumie nie miałam zarzutów do czegokolwiek. Wszystko było w kontrakcie.
Wszystko było w kontrakcie… Ja pierniczę, to jak pakt z diabłem! Diabłem z
blond irokezem do tego.
***
Jakoś o
19:30 moja cierpliwość zaczynała się kończyć. Oni prawie o niczym nie
rozmawiali! No dobra, może ja po prostu jestem za głupia żeby zrozumieć. I
dobrze! Niech im tak będzie. Wypisuję się z tego!
-Wypisuję
się z tego!- powiedziałam głośno.
Moje słowa
zawisły w ciężkim od ciszy powietrzu.
-Słucham?-
Lex spojrzał na mnie znad komputera.
-Powiedziałam,-
wstałam z kanapy i stanęłam naprzeciwko ich- że się z tego wypisuję. Widzę, że
wy nie zamierzacie współpracy zakończyć tym spotkaniem, ale ja tak. Do końca
tygodnia prześlecie mi wszystkie dokumenty, pieniądze i resztę wynagrodzenia. Jutro
zmieniamy kwaterę, a ja oficjalnie przestaję być waszym agentem.
Nikt się nie
odezwał. Patrzyli się tylko powątpiewając, aż w końcu Lex odchrząknął,
przeczesał włosy i odburkując: „Dobrze”, wrócił do pracy. Agent Jessica
uśmiechnęła się szeroko.
-Spodziewałam
się tego. Amatorka.
-To że
wyrżnęłaś wioskę muminków nie oznacza, że lepiej władasz nożem.
-Jesteś
jeszcze dzieckiem. Doprowadziłaś jednego chłopaczka do płaczu i już uważasz się
za…
-Lepszą od
ciebie?- przerwałam jej.-Nie porównuj się do mnie.
Kobieta
ściągnęła usta w cienką kreskę i poprawiła okulary.
-Jestem
Agentem Specjalnym Trzeciego stopnia. Ukończyłam więcej szkół niż ty masz lat,
doprowadziłam do końca ponad dwadzieścia akcji i zabiłam więcej ludzi niż ty
spotkałaś.
Powiedziała
to z taką dumą i satysfakcją, że miałam ochotę podejść, złapać ją gardło i
wywalić przez okno. Albo wyrwać jej język. Albo rozgnieść twarz na blacie.
Długo
zastanawiałam się co zrobić bo wszystkie możliwości były bardzo kuszące, ale
uznałam, że nie ładnie tak brudzić w czyimś mieszkaniu, a tym bardziej krwią
głupiej blondynki. Skrzyżowałam ręce na piersi przybierając twardą postawę i
pochyliłam głowę w geście uznania. Spojrzałam jej w oczy.
-I wciąż
jesteś człowiekiem…- powiedziałam i odwróciłam się bo dosłownie w tym momencie
ktoś zastukał do drzwi.
W drzwiach
stał Rudy. Znaczy Borka. Uśmiechnięty od ucha do ucha drwal od razu serdecznie
mnie uścisnął nawet nie czekając na pozwolenie. Wkroczył do środka przynosząc
zapach palonego drewna i zawieszki do samochodów „Sosenka”.
-Aach! Jak
dobrze cię widzieć! Gwiazdko, dziewczyno szwarna ty!
-Ciebie też,
Borka.
Zaśmialiśmy
się w głos, ale nagle on spoważniał.
-Coś nie
tak?
-Nie! Po
prostu łał! Nigdy nie widziałem twojej twarzy, młoda.
Momentalnie
odwróciłam się zakrywając twarz dłońmi.
-Dziewczyno!
Co ty robisz? Twarz jak twarz, przecież! Całkiem ładna, nawet. No.
-No dobra,
dobra. Tylko weź nie zapamiętuj bo będę musiała cię zlikwidować.
-Hahaha No
pewnie! A gdzie szefuncio?- wielkolud rozglądnął się dookoła ostentacyjnie.
-Tam siedzą-
pokazałam za siebie.
-Wiem. Przez
opary z paszczy tej wiedźmy nie widać. Gorsze toto od strzyg jakiś czy co!
-Ja to
słyszę, agencie- syknęła blondyna.
-Ja nic do
pani nie mówiłem, pani suko- odparował tamten.
Zamarłam na
moment. Jak on odważył się jej tak wprost powiedzieć? Ona go teraz rozszarpie!
Poćwiartuje! Wypruje mu flaki! No przecież ta zołza zabije biednego wojaka i
chyba miałaby trochę racji… Ale chwila! Borka chyba nie powiedziałby jej tego
tak bez powodu, nie? Faceci to zwykle biorą wszystko na poważnie, więc musiało
się coś stać, że tak ją pojechał. Lex nie zareagował a jedynie pokręcił głową.
Po chwili jednak zmienił ponury wyraz twarzy na bardziej zadowolony.
-Borka.
Raport zdaj!- Lex wydał (szczery i pełen radości na widok przyjaciela) rozkaz.
-Ta-jest!-
rudy zasalutował.
Mężczyzna
zaczął opowiadać. Przyniosłam im coś do picia i sama też rozsiadłam się żeby
posłuchać.
Mówił długo,
a jego opowieść była naprawdę świetna! Przesycona akcją, walką, heroizmem i
męską odwagą. Szczerze? Najlepsza rzecz tego dnia. Kiedy skończył przesiedliśmy
się na kanapę i jeszcze dłuuugo gadaliśmy. Nie mogłam nie wysłuchać opowieści o
tym jak przebył kanał La`Mansze (tak, tak to się pisze, bo o inny kanał od
tamtego chodzi), spalił pół morza, wybił tuzin lwów na safari i musiał udawać
clowna na urodzinach jakiegoś dzieciaka w ramach misji wywiadowczej.
Siedzieliśmy tak aż do północy, kiedy Lex i Agent Jessica wreszcie skończyli i
goście się zwinęli. My z najemnikiem jeszcze zgarnęliśmy rzeczy z powrotem do
skrzynek i walizek… i nastąpił głupi moment.
-Eee… to
może ja…- zaczęłam.
-Nie, ja tutaj… Ty możesz iść na górę- powiedział na jednej
czwartej normalnego wdechu.
-Okej. To
ten… O której wstać?
-Wyjeżdżamy
o 8:00- poinformował mnie maksymalnie beznamiętnym tonem i zaczął układać
poduszki.
-Oki… I ten…
Dobranoc- powiedziałam w takim razie do jego pleców i poszłam na górę.
-Poczekaj!-
Lex zawołał jeszcze zanim zniknęłam w sypialni.-Tylko nie zapomnij rano zrobić
nam śniadania!
-Idiota!-
krzyknęłam i trzasnęłam drzwiami.
Rano
wstałam, szybko się ubrałam i po cichu zeszłam na dół.
Sama nie
wiem dlaczego.
Niby nie chciałam tego śniadania robić, ale byłam głodna, a
samemu jeść nie wypadało. W wielkim skupieniu, żeby nie trzaskać i nie obudzić
najemnika przygotowałam cały talerz kanapek już do końca wykorzystując zapasy
jedzenia. Dumna z pięknego i nawet artystycznego dzieła odstawiłam na środek
blatu, posprzątałam i sięgnęłam do czajnika, który znowu odstawiłam.
Dlaczego ten
człowiek nie ma herbaty!? No nie ważne.
A wiecie co!
Ja tak w ogóle to nigdy nie widziałam śpiącego Lexa! Nie wiem jak, ale Blondaś
zdołał mnie ominąć i wskoczyć do łazienki zanim się odwróciłam, więc niestety
nie widziałam jego irokeza. Pewnie on dla niego jest jak martensy dla mnie. Hm…
z chęcią poznałabym jego historię. Kurcze! O czym ja mówię?! Przecież to tylko
fryzura, nie?
Wracając.
Zjedliśmy śniadanie, zebraliśmy się i wsiedliśmy do czarnego, zdezelowanego
forda.
Zdezelowany
to odpowiednie słowo dla czegoś co jeździ, ale ledwo ledwo, prawda? A może to
przez Lexa, bo jest dziadowskim kierowcą? Powiecie pewnie: grunt, że
dotarliście na miejsce. Zgadzam się. W pełni się zgadzam. Tylko że teraz, bo po
dwóch godzinach jazdy miałam trochę bardzo dość. Gdzie wylądowaliśmy? We
Wrocławiu! No bo przecież nie można było mi od razu powiedzieć, tylko się
musiałam domyślać po znakach, tak? Ha! Lex nawet się słowem przez całą podróż
nie odezwał.
No ale ten…
No… O czym ja to… Acha!
Dotarliśmy
na miejsce, wypakowaliśmy się i weszliśmy do środka. Tym razem niższy, trzy
poziomowy blok mieszkalny z odrapanymi ścianami w kolorze seledynowym (taki
odcień zielono-miętowo-niebiesko-żółtego). Mieszkanie mieliśmy trzecie od dołu,
bo jedno zajmowało cały jeden poziom. Czyli w sumie to na środku. Nie wiem
czemu nie to na samym dole, bo stało puste, ale no dobra- wtaszczyliśmy się na
górę. Mieszkanie jak mieszkanie. Nie zrobiło na mnie wrażenia. Co dziwne, jeden
pokój był w nim całkowicie pusty, a łóżka stały w salonie.
Tak! Łóżka!
Szczerze ucieszyłam się na ich widok, tylko że zminusował to fakt jednej,
malutkiej łazienki. Kolejnym minuso-plusem byli sąsiedzi, którzy, no… byli.
Przez tydzień zdążyłam się nawet z nimi zakumplować, ale i tak obecność
rasowych reggae-murasio-palaczy trochę mi przeszkadzała.
Acha. No i
znowu. Lex całymi dniami przesiadywał na sprzęcie, a dłużej pogadał ze mną
tylko kiedy dawał mi wypłatę, a ja (dlatego, że łaskawie pozwolił mi iść je
kupić) czytałam sobie książki. NUUUUUDYY!
***
W czwartek
spotkałam się z rodzicami. Na widok zapłakanej mamy też uroniłam parę łez, ale
rozmowa z nimi poszła mi całkiem nieźle. W więziennym, szaro-niebieskim
wdzianku niezbyt mi do twarzy. Rodzice poprzeklinali sobie na rząd i policję, a
potem pojechali z nadzieją, że wracam w poniedziałek. I tak też się stało.
W
poniedziałek rano, odwrotnie niż zwykle, Lex sam zrobił śniadanie i zaparzył
(najlepszą jaką do tej pory piłam!) herbatę. Pożegnałam się z Kolesiami
Sąsiadami, podziękowałam za podarunek (eee… dali mi mini fajkę wodną) i
pomachałam im kiedy odjeżdżaliśmy. W telefonie miałam trzy nowe numery (przy
czym jeden do dilera ziołem), a w duszy prawie łzy. Najemnik podwiózł mnie na
przystanek parking przed wielkim marketem. Plac był prawie pusty, a stało na
nim tylko parę samochodów i policyjny Opel Vectra. Lex kazał mi zaczekać i
poszedł się przywitać. Dwóch policjantów, z uśmiechami na pyskach odebrało
łapówki i z zadowoleniem uścisnęło Blondasiowi dłonie. Najemnik pogadał jeszcze
z nimi, a potem kiwnął mi, że mogę wysiąść. Jeden z policjantów przepakował
moje torby do wozu i nawet nie pytał się co w nich było. Nie obchodziło mnie
kim byłam, bo dostali sporo kasy za to żeby mnie odstawić pod dom… i tylko
tyle. Mnie na ich miejscu też nie chciałoby się dociekać sedna sprawy.
Zresztą,
mnie też znowu tak nie obchodziło to co się w tamtym momencie działo. Nagle
zrobiło mi się bardzo smutno. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu przejęłam się
tym, że go zostawiałam… Taa. A przecież uważam go za idiotę!
-To ten…
Było fajnie- powiedziałam nieśmiało.
-Tak?-
zapytał szczerze zdziwiony.
-W sumie…
Tak- uśmiechnęłam się uroczo prawie tonąc w niebieskości jego oczu.
-Ha! A
widzisz jak miło jest być ze mną w drużynie!
-Gdyby nie
ja, to ta drużyna by nie istniała, Leksik.
-Mnie
wystarczysz tylko ty, a i tak trzeba cię na każdym kroku pilnować, żebyś sobie
krzywdy nie zrobiła…
-Hahaha Tak
więc żegnaj, Blondaś- rzuciłam mu zadziorny uśmieszek wsiadając do auta.
-O mnie nie
da się zapomnieć, słonko- puścił mi oczko, a potem ukłonił się nonszalancko,
wsiadł do forda i odjechał.
Pół godziny
później stanęłam przed bramą mojego domu. Wszyscy od razu zauważyli moją
obecność. Brat wybiegł na boso i rzucił się żeby mnie uścisnąć kiedy jeszcze
byłam w furtce. Rodzice prawie przewalili mnie na ziemię kiedy mnie przytulali,
a dziadkowie od razu zaczęli komentować to, że jest zimno, a ja w samej bluzie.
Weszliśmy do środka, zapominając o czymkolwiek złym co nam się przytrafiło i
wspólnie usiedliśmy do obiadu.
Wieczorem
napisałam do koleżanek. Żadnej nie ciekawiło co ze mną, żadna nie pamiętała
niczego specjalnego. Nikt nic nie pamiętał, nikogo nic nie obchodziło…
Ale to chyba
dla ludzi typowe. Nie zauważają niecodziennych, innych rzeczy, albo je
wypierają z pamięci. Ludzie na ogół nie robią niczego specjalnego…
A wy? No,
was się pytam. Zauważyliście kiedykolwiek coś… nie na miejscu? Coś dziwnego i
niesamowitego? Nie? Nic takiego nigdy wam się nie przydarzyło? Och! Cieszcie
się! Nadal macie szansę do końca wieść normalne, zwyczajne, ludzkie życie.
A ja? No
cóż…
Ja nie
jestem człowiekiem.