sobota, 13 lutego 2016

100 Zakończenie



Totalna ofiara losu powraca.
Jakie są wasze najgorsze scenariusze? Nie, nie mówię o żadnych apokalipsach, krwi, zabójstwach czy innych takich. To raczej takie głupie, upokarzające scenariusze. Nie macie takich? Guma we włosach? Rozdarta kiecka na imprezie? Rozładowana bateria? Rozmyty makijaż? Brak wi-fi?
U mnie to było znowu coś głupszego. Wyobraźcie sobie zgraję dużych mężczyzn wbijających do waszej łazienki. Kiedy bierzecie prysznic! Nie, nie śmiejcie się. W moim CV ledwie nie znalazła się taka akcja. To prawie sarkazm!
Zemdlałam pod prysznicem. No… może nie zemdlałam, a raczej na chwilę straciłam świadomość. Okej… nie na chwilę, może na trochę dłużej. W sumie… to na wystarczająco długo, żeby ci goście od Lexa zaczęli się martwić. A przynajmniej zastanawiać. Nade mną się zastanawiali, nad łazienką. I w końcu doszli do wniosku, że warto zobaczyć co ze mną, to i warto wywarzyć drzwi bez pukania. Chociaż… może pukali. Eee. Nie ważne. Wracając: miałam takie idealne wyczucie czasu, że zdążyłam otrzeźwieć, wyłączyć wodę i zakryć się ręcznikiem zanim trzej faceci wykopali drzwi i wparowali do środka. I stanęli trochę wryci.
Śliska podłoga i ten charakterystyczny dźwięk piszczenia podeszwy skomponował się z ich przekleństwami kiedy prawie rozwalili sobie nosy o kafelki. A potem jeszcze szamotanina kiedy prawie stanęli na baczność. I prawie cisza, przez którą słychać było ściekającą ze mnie wodę. Nie widziałam ich min, bo stałam do nich tyłem, ale prawie czułam na plecach ich oddech.
-Ekhem!- wykrztusiłam kiedy minęło zaskoczenie.
Wlepili we mnie swoje gały i nie odpowiedzieli. Dałam sobie chwilkę na opanowanie się i spojrzałam w lustro. Ten stojący najbliżej mnie miał dziary od szyi do (zapewne) stóp. Po jego prawej stał gościu z czupryną w czerwone pasemka, a po lewej z długim kucykiem. Lustro pokazało coś jeszcze. Wyglądałam przy nich niesamowicie odjazdowo w tym ręczniku. Kiedy tamci też już się trochę uspokoili szybko odwróciłam wzrok od lustra.
-O-ooo. Łał!- wyrwało się temu prawie rudemu.
-No… My ten… nie chcieliśmy przeszkadzać…- zaczął jego kolega z kucykiem.
-No… Nie chcieliśmy… ale wołaliśmy i myśleliśmy, że coś się stało- dokończył tamten.
Powoli, żeby tylko bez gwałtownych ruchów, odgarnęłam włosy. Nie mogłam się odwrócić, bo nie chciałam żeby widzieli moją twarz więc mówiłam w sumie do ściany.
-Dziękuję za troskę, ale jak widać nic mi nie jest.
Tamci pokiwali głowami jak pieski. W progu pojawił kolejny człowiek. Z głębi budynku słychać było gromkie śmiechy i hałas przesuwanych krzeseł. Mężczyźni nadal stali tak, jak wpadli do środka.
Rzuciłabym im jakieś groźne spojrzenie, albo coś, ale nic by to nie dało.
W pomieszczeniu zaczęło się robić zimno. Para nie osiadła na lustrze ale cała łazienka była wilgotna od gorącej wody. Szybko myślałam jak się zachować w tej chwili, a chłopcy zaczęli pochrząkiwać.
-Hej! Debile!- krzyknął ktoś zza nich- Mieliście otworzyć te drzwi! Po co je wyjebaliście?! Szef się wkór… o jeju…
Przed nich przepchnął się jakiś niski garniturzasty w czarnych okularach, które oczywiście charakterystycznie zsunął z nosa kiedy stanęliśmy twarzą w twarz. A raczej nie… Nie wiem. Jak się mówi że jak ktoś stoi twarzą w twarz z twoimi plecami?  No cóż, gościu też był równie zdziwiony co oni.
-Robicie jakieś zebranie harcerek w tej łazience?- zapytałam krzyżując ręce na piersi.
-N-nie… My tylko…
-Nie chcę wiedzieć- przerwałam temu z kucykiem.- Ja chce się ubrać. Dlatego teraz grzecznie przeprosicie i wyjdziecie wstawiając z powrotem drzwi. Jasne?!
W pośpiechu i szamotaninie wypadli za drzwi, które jakimś sposobem wstawili na miejsce, choć były mocno połamane. Potem słyszałam jeszcze jak biegli korytarzem komentując to co się stało. „E, stary! To ta laska!” i inne takie obiły mi się o uszy.
-Fajnie. Co za cioły…- przeklinając pod nosem szybko się ubrałam.
Białą koszulkę bez rękawów włożyłam do czarnych spodni z kieszeniami na udach. Skarpetki były w tylnej kieszeni spodni, ale butów nie miałam, bo trampki gdzieś po prostu śnikły, więc zdecydowałam się na pozostanie boso. Może sprzątając restaurację, ludzie Lexa wypucowali podłogi? No, nie ważne.
Zanim wyszłam, (delikatnie otwierając drzwi, żeby się nie rozpadły na wióry) starannie założyłam kaptur, tak żeby widać było tylko moje usta i kawałek nosa. Podążając  korytarzem uderzyła mnie dziwna cisza. Jeszcze przed chwilą lokal był pełen gwaru i ludzi, a teraz stał pusty. Za to był prawie odnowiony. Zielona wykładzina, czerwone stoły, kwiaty w wazonach i… i ja naprawdę nie wiem jak oni tego dokonali! Zgraja, za przeproszeniem, prostych zabijaków, potrafiła pozamiatać podłogi? No nie! Do czego ten świat zmierza!
Postanowiłam znaleźć Lexa. Drzwi przecież też trzeba było naprawić. Zresztą głupio mi było tak po prostu je tam zostawić. Szukając zastanawiałam się czy będzie zły, czy raczej to oleje. Ja chyba byłabym zła. Takie porządne drzwi, mahoniowe czy coś, a zepsuli je trzej idioci, którzy nie potrafili zamka wykręcić.
Kiedy przeszukałam już cały główny poziom, zadzwonił dzwoneczek w drzwiach, bo ktoś wszedł do środka. Nie wiedziałam kto, ale miałam nadzieję, że nie jakiś przypadkowy cywil, bo na widok moich bosych stóp, albo braku obsługi, albo tych przeklętych drzwi, chyba by się zorientował, że coś jest nie tak. Nie mogłam jednak nie pójść sprawdzić kto to taki, bo jeszcze by się rozlazł po kwaterze, a to też nie było by dobre.
Ostrożnie wróciłam do głównej Sali planując jaką gadkę wcisnąć cywilowi.
Blondaś stał tyłem do mnie podziwiając wystrój, ale kiedy tylko się zbliżyłam odwrócił się i uśmiechnął zadziornie.
-O! Widzę, że jednak się nie utopiłaś…
Ściągnęłam kaptur odsłaniając wciąż jeszcze mokre włosy.
-Woda nie robi na mnie wrażenia. Za to twoi ludzie prawie mnie nie zabili. Drzwiami.
-Nie przesadzaj. Prędzej drzwi zabiłyby się na tobie.
-Tak więc są w strzępach. Em… Co to jest?- szybko zmieniłam temat.
Lex spojrzał na paczkę, którą trzymał, a potem na moje bose stopy i jeszcze raz błysnął białymi zębami. Pomyślałam wtedy, że przez takie szczerzenie się wygląda jak kościotrup dinozaur z kosmosu.
-Poproś, to dostaniesz.
-Hm? Ja?
-Nie, święty Mikołaj- najemnik pokręcił głową z politowaniem.
-Nie będę ci się o nic prosić- odparłam przekornie.
-To nie!- schował paczkę za plecy.-To możesz się obejść smakiem, słonko.
-Ej! No dobra, dobra- spokorniałam.-Proszę… ?
-Hahaha. Jaka grzeczna!- Lex z ociąganiem dał mi paczkę.
Otworzyłam ją i wyszczerzyłam usta w najszczerszym, jak do tej pory, uśmiechu. W pudełku były żółte martensy. Nowiusieńkie, w moim rozmiarze, idealne.
-To dla mnie?- spytałam głupio.
-Załóż, bo musimy już jechać.
-Dzięki!- prawie zachichotałam, ale zdołałam zamienić to w kaszel.- Znaczy ten, no… Wreszcie!
Najemnik pokręcił głową i poszedł na zaplecze. Kiedy zniknął za drzwiami usiadłam na podłodze i włożyłam buty. Były lepszej jakości niż tamte poprzednie. Trochę wyższe, na lepszej podeszwie, o wiele wygodniejsze. Czułam się w nich jak bym miała na nogach porządne buty taktyczne.
-Spadamy stąd, słonko- Lex wrócił kiedy nadal siedziałam na podłodze.
-Gdzie jedziemy?- zapytałam wstając.
-Do mnie.
-Acha. Do ciebie do domu? Tak dosłownie?- oderwałam wzrok znad butów żeby na niego spojrzeć.
-Tak dosłownie, słonko- najemnik przepuścił mnie w drzwiach.
Przed wejściem stał czarny motor. Ten sam, którym Lex zgarnął mnie kiedyś spod szkoły.
-Ej, ale ja nie mogę motorem…- powiedziałam nieśmiało.
-A to czemu? Limuzyny się zachciało, księżniczce?
-Phi! Nie-e! Po prostu mam mokre włosy i się przeziębię. Nie jadę.
-Nie wygłupiaj się tylko wsiadaj. Masz, załóż.
Lex wygrzebał z plecaka szarą czapkę. Wzięłam ją niechętnie, ale w końcu nie miałam za dużego wyboru i po prostu ją włożyłam. Była na mnie o wiele za duża, ale dzięki temu zmieściłam pod nią całe włosy.
-Weź plecak. Ja prowadzę.
-Okej… A możemy po drodze zatrzymać się w Mack`u? Bo jestem trochę głodna.
-W mieszkaniu mam lodówkę- odparł krótko i poprawił lusterko.
Wsiadłam za niego i objęłam go w pasie. Odpalił silnik i odwrócił się jeszcze puszczając do mnie oczko.
-I tak wolę- uśmiechnął się zawadiacko.- Kiedy się nie odzywasz.

Mieszkanie Lexa było inne niż się spodziewałam.
Chociaż ja się przecież nie spodziewałam. No bo jak wyobrazić sobie mieszkanie najemnika, nie? Szary beton, kapiąca woda z dziurawego dachu, puszki po konserwach? Tia… Ale Lex to przecież Blondaś! Apartament z poddaszem w jednym z bloków w Katowicach, w prawie opuszczonym budynku gdzieś na skraju miasta. Dwupoziomowy, z kuchnią połączoną z dużym salonem i dwoma łazienkami-jedną na górze, dołączoną do sypialni i drugą, mniejszą na dole. Z sypialni można było wyjść przez okno dachowe… no… na dach. Ściany były na wpół szare, czasem po prostu niepokryte farbą, ale do ogólnego „stylu” dość to pasowało. Jego meble mnie raczej nie interesowały, ale zauważyłam z zadowoleniem że posiadał półkę z ogromną plazmą i jakąś konsolą do gier. Jak dla mnie, na tydzień „gicio”.
Acha! Najemnik rzeczywiście miał lodówkę… ale jedzenia w niej nie było.
-Jestem głodna- powiedziałam po raz trzeci- skoczmy gdzieś albo zamówmy pizzę…
-Nie marudź. Jutro ktoś coś ci przyniesie.
-Jutro? Przyniesie? Przecież miałeś zostać… A zresztą nie ważne! Do jutra umrę z głodu-kłóciłam się z nim przeglądając puste kuchenne szafki.
-Przecież jadłaś niedawno…
-No pewnie! Bo ja jestem rybka, kurde. No weź, Lex…
Najemnik westchnął i z dezaprobatą przeczesał włosy. Oparłam się o blat nie odrywając od niego wzroku. Za oknem zrobiło się ciemno i miasto przykrywane było zwolna szarą chmurką.
-No dobra. Niech ci będzie, słonko. Przy okazji przywiozę twoje rzeczy-powiedział z niesmakiem zbierając się do wyjścia.
-O! Dziękuję. Serio. Dzienks- pozdrowiłam go szczerym uśmiechem i zamknęłam za nim drzwi.
Powiedział, że w dwadzieścia minut będzie z powrotem… no, jakby się przeliczył. O jakieś trzy godziny! Pół godziny przesiedziałam prawie sztywno nie wiedząc co zrobić. Kolejne trzydzieści minut zleciało mi na jakimś hiszpańskim serialu o końcu świata, bo był to jedyny działający w miarę sprawnie kanał w telewizji. Kiedy minęła godzina dość się już o niego martwiłam.
Wiecie, tak siedząc i nic nie robiąc zdążyłam dużo przemyśleć. Ogólnie moje życie, to co ostatnio się wydarzyło… Nie były to miłe myśli, ale chyba konieczne. Musiałam się bardzo głęboko, już chyba po raz setny!, zastanowić kim jestem. Kiedyś myślałam, że życie jest proste. Rodzisz się i umierasz. Niestety nie… To nie jest tak. Moje życie, jak i każdego człowieka zresztą, można porównać do takiej fajnej kreskóweczki. Rysujesz w rogu kartki ludzika, a potem zmieniasz go troszkę i przerysowujesz na kolejną kartkę i kolejną, które układasz równiutko jedna na drugiej. Kiedy ułożysz tak już cały stosik- czyli całe życie jednego człowieka- to przejeżdżasz po nich palcem tak, że ludzik powolutku zmienia się w coś całkowicie innego, tak, że ten pierwszy nie jest wcale podobny do ostatniego. I tak jest z każdym. Po tygodniu życia od teraz zapomnisz co działo się miesiąc temu i jaki wtedy byłeś. Bo byłeś innym człowiekiem. Albo, w moim przypadku, już nie człowiekiem. Heh. Nie wiem czy wiedzieć o tym jest łatwiej, ale na pewno nie milej. Przez to co jakiś czas poświęcam jakieś pięć minut na „back up”, czyli przywrócenie tego kim jestem. Zagmatwane? No, troszkę. Ale mam do was takie pytanie. Co o mnie myślicie?
Wiem, wiem. Pewnie nawet nie wiecie kim jestem. Wpadliście przypadkowo, żeby spojrzeć, nie ciągnie was do mojej historii, ale doczytacie do połowy posta, bo może jednak was zaciekawi… Tak też może być. Nie wiem jak mnie odbieracie, czy to co piszę, bo nie wiem kto to czyta. Ale chyba choć trochę znacie tego, kto pisze, prawda? Tak na pierwszy rzut oka. Załóżmy… porównując do „rozdziału 45”. No i jak? Zmieniłam się? Jest lepiej czy gorzej? Hm… W sumie, to nie ważne.
Dobra. Nie roztkliwiajmy się.
O jakiejś 20:15 dostałam sms`a. Od Lexa oczywiście. Cytuję:
Zamknij drzwi. Klucz na parapecie. Wrócę późno.”
-Ha ha ha…
 Jak przeczytałam, to tak właśnie zrobiłam. Zaśmiałam się sarkastycznie.
A potem westchnęłam i poszłam szukać klucza. Zamykając drzwi szczękał niemiłosiernie bo breloczek obijał się o klamkę. Usiadłam z powrotem na kanapie wlepiając tępo wzrok w ekran, ale nie mogłam się skupić na jednej konkretnej myśli i w końcu zrezygnowałam z myślenia. Przeszukałam mieszkanie i uzyłam znalezionych karteczek żeby spisać na nich rzeczy do zrobienia na jutro. Po pierwsze: rodzice i moje rzeczy. Po drugie: misja i co dalej, „dezocośtam”. Po trzecie: plan zajęć na tydzień.
Czekałam na Lexa jeszcze dłuuugo, ale w końcu zaczęłam po prostu ziewać i nagle jakby przestało mi się chcieć na niego czekać. Przyciszyłam telewizor prawie do zera, bo w pustym mieszkaniu słychać go było za głośno i z echem i położyłam się na kanapie (nie żebym już Itak nie leżała). Tyle, że ta kanapa była strasznie niewygodna. Serio. Chyba nawet pięciu minut nie wytrzymałam. Powlokłam się więc po stalowych schodach na górę, na poddasze. W planie miałam po prostu posiedzenie jeszcze na dachu, bo miałam ochotę pogapić się w gwiazdy, ale przez chmury nic nie było widać, a ja zrobiłam się bardzo śpiąca. Chwilę się zastanawiałam, zanim w końcu zdecydowałam się położyć w łóżku na górze, ale stwierdziłam, że przecież w całym mieszkaniu Lexa łóżko jest jedno, on mnie do siebie zaprosił na tydzień, więc łóżko przygotował dla mnie. Logiczne, prawda? Dla mnie wtedy było. Tak więc zdjęłam spodnie i, przecież i tak niedawno wykąpana, wskoczyłam pod kołdrę. Była całkiem przyjemna, ale poduszka okazała się dość twarda. Jak się okazało powodem była wielgachna giwera (no, wielkości kałasznikowa) schowana pod nią. No ale co się dziwić, w końcu to najemnik. Nie ruszałam jej tylko przesunęłam się na drugą stronę łóżka, bo było całkiem duże i prawie od razu usnęłam. Nie obudził mnie ani deszcz, ani wchodzący do mieszkania Lex.
Rano pierwsze co usłyszałam to była lejąca się w łazience woda. Ktoś był pod prysznicem. Jeszcze nie myśląc od razu sięgnęłam po broń pod poduszką, ale już prawie ją trzymając zdałam sobie sprawę, że to przecież Blondaś.
-Wrócił po nocnej imprezie, idiota…- mruczałam rozeźlona ubierając się i schodząc na dół.
Przy schodach stały skrzynki i walizki. Były tam też moje torby: dwie z ubraniami i jedna na gadżety z misji. Sprawdziłam czy wszystko było. Ciuchów aż nadto, ale nie mogłam znaleźć dokumentów i raportów. Westchnęłam na myśl, że będę musiała się rozpakować i pogadać z najemnikiem o misji. Nie chciało mi się robić żadnej z tych rzeczy. Wyciągnęłam szczoteczkę do zębów i poszłam do łazienki. Mijając blat zerknęłam jeszcze co Lex zorganizował do jedzenia. Myjąc zęby planowałam jakie kanapki sobie zrobię i aż pociekła mi ślinka na samą myśl o nich.
Nastawiłam wodę na herbatę, a potem ją odstawiłam, bo zorientowałam się, że chyba nie mam po co jej gotować, bo do tej pory żadnej herbaty nie znalazłam.
Słysząc wyłączaną wodę poprawiłam włosy, a kiedy Lex zszedł na dół powiedziałam mu usilnie niezbyt radosne „cześć”. Przez cały czas trwania „śniadaniowego” rytuału nie mogłam oderwać oczu od jego włosów. Zorientował się, że się gapię kiedy zamiast masła użyłam musztardy. Jakim sposobem, nie wiem. Przecież to nawet nie jest do siebie podobne!
No i w końcu się głupkowato na mnie spojrzał, przeżuł kęs kanapki z sałatą i papryką, i powiedział:
-Co tak na mnie patrzysz, słonko?
-A nic… nic.
-O co chodzi? Coś nie tak?
-Nooo… no bo ten… twoje włosy… Jak to możliwe, że one są mokre, a i tak stoją na sztorc? Przecież to nielogiczne!- prawie wyplułam niedobrą od musztardy kanapkę.
-Aj, te dziewczyny. Wy o niczym innym myśleć nie potraficie, co?
-Jakie dziewczyny? Przecież twoje włosy są magiczne!
-Moje włosy…
-No ale powiedz czy nie! Wypadek, walka, skok ze spadochronem, full akcji i wgl, a ty i tak masz fryz jak na żelu!- powiedziałam to tak poważnie i z taką miną, że najemnik zaczął się śmiać.
-Nie przejmuj się, słonko. Jak nas widzą, to nikt i tak na ciebie nie patrzy.
-Ha! No wiem. Przecież takiego idiotę to widzi się raz w życiu-odwdzięczyłam się piękną ripostą.
-Dobra, dobra. Tylko się nie zmęcz wymyślaniem ripost, bo znowu zemdlejesz, a tym razem, to ja otworzę drzwi- zakpił ze mnie wścibsko.-Jak chłopaki wpadli na kąpiel, to byłaś naga, czy zdążyłaś zmienić skórkę?
-Tak cię to interesuje, bo sam nie miałeś odwagi sprawdzić co zemną, czy jesteś zazdrosny o to, że oni mnie widzieli, a ty nie?- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
Nie odpowiedział, tylko przejechał po mnie niemiło wzrokiem i z… no nie wiem… ignorancją, wgryzł się w resztę kanapki. W powietrzu zawisła dwuznaczna cisza i nie wiedziałam czy powinnam się odezwać. Nagle w kieszeni zabrzęczał telefon i Lex odwrócił się żeby odebrać.
-Tak. Wykonać. Kwatera „Haus One”.
-Co jest?- spytałam kiedy skończył szybką rozmowę.
-Koniec, słonko. Wszystko zrobione. Ekipa przejęła punkty, zlikwidowali główne cele i wysyłają raport. Wieczorem przyjdą osobiście zdać relację z przeprowadzonych akcji.
-Acha…- spoważniałam.- Na kiedy dostanę kopię wszystkich dokumentów?
-Na dziś. Spokojnie, ja dotrzymuję danego słowa i podpisanego kontraktu.
-Nie nie wiem. Ten twój irokez jest strasznie podejrzany.
-Zapomniałem powiedzieć. Nie rozpakowuj się, bo rano wyjeżdżamy.
-Czemu? Mnie się tu podoba.
-Nie podejrzewałem… Kwatera będzie spalona.
-I tak codziennie się będziemy przeprowadzać?
-Jeśli zajdzie taka potrzeba.
-Nie fajnie. Ej! A co z moimi rodzicami?
-Żyją.
-No co ty?!- pokręciłam głową pobłażliwie.- Pytam o to co dalej z nimi robimy.
-Ja nic nie planowałem.
-Ech. Właśnie widzę. No ej, Lex! Przecież muszę się z nimi spotkać. Mówiłeś, że oni wiedzą, że jestem w więzieniu, w sprawie narkotyków, tak?
-Dilerka to poważny zarzut- najemnik pokiwał głową.
-No właśnie! Dlatego nie mogę zostać oskarżona. Zresztą i dla ciebie łatwiej by było po prostu wmówić im, że jestem tylko przypadkowym świadkiem, a poszlaki były błędne. Musieli mnie tam trzymać, bo sprawa była poważna, a nie chcieli żeby ktoś mnie odstrzelił. Bez zarzutów, ani wpisów w kartoteki. Wypuszczą mnie po tygodniu i wrócę do domu wyspana i odżywiona, bo przecież więźniowie w naszym kraju mają najlepiej. I po sprawie!
-I po sprawie… No dobra.
-Ha! I widzisz, mam dobre pomysły.
-Jutro zawiozę cię na policję i tam porozmawiasz z tymi swoimi rodzicami.
-I git- tyle mi wystarczyło.- To co teraz robimy?
-Rozpakuję sprzęt i przygotuję teren pod gości. Chcesz pomóc?
-No. Mogę.
-To sprzątnij w kuchni, słonko- powiedział wracając po schodach do sypialni.
-Świnia!- mruknęłam za nim.
Nigdy, ale to przenigdy żaden facet mi nie rozkazywał! Nie licząc taty czy dziadka, to tak po prawdzie żadnego się nie słucham. Mężczyzna, jak chce, to może mi poradzić co mam zrobić, lub poprosić o zrobienie czegoś, ale słuchać się rozkazów nie zamierzam. Tych dotyczących sprzątania tym bardziej!
No ale niestety… Z rezygnacją ogarnęłam blat i pogrążyłam się w żalu za utraconą cząstką godności. Ech. Po prostu: ech!
Miało być fajnie, a zrobiło się nudno. Doprawdy, Lex powinien się bardziej postarać i zaplanować jakąś rozrywkę. E-e! Tylko bez podtekstów!
Kiedy on rozkładał sprzęt (przy czym zawalił dosłownie całe mieszkanie laptopami, kablami i całą resztą) ja łaziłam w te i z powrotem. Najemnik nie był wcale rozmowny, a pewnym momencie zawarczał nawet na mnie żebym się uspokoiła bo on „musi pracować”. Godzinę później rzucił mi raport, który zdążyłam cały przeczytać zanim „goście” przyjechali.
Agent Jessica weszła do mieszkania z taką miną jakby właśnie wyrżnęła całą wioskę i musiała po sobie posprzątać. Nawet się nie przywitała kiedy otwierałam jej drzwi! Wyglądała trochę strasznie wszprycowana w białą koszulę i damski garnitur z tak wąską talią, że chyba pod spodem miała gorset. No, nie powiem że miło o niej wtedy pomyślałam. Usiadła jak wielka dama na moim miejscu niczym się nie przejmując. Nawet nie próbowałam zagadywać, tylko czekałam aż Lex wreszcie wróci z góry, żeby zdała mu raport. Najemnik przyszedł po pięciu minutach i chyba niemiło się zdziwił, bo od razu zmienił minę na tą spiętą i niezadowoloną. Już jak zaczęli rozmawiać to ja przestałam cokolwiek mówić, czy robić i najzwyczajniej rozwaliłam się na kanapie, bo nie chciało mi się nad nimi stać. Słuchałam i w sumie nie miałam zarzutów do czegokolwiek. Wszystko było w kontrakcie. Wszystko było w kontrakcie… Ja pierniczę, to jak pakt z diabłem! Diabłem z blond irokezem do tego.
***
Jakoś o 19:30 moja cierpliwość zaczynała się kończyć. Oni prawie o niczym nie rozmawiali! No dobra, może ja po prostu jestem za głupia żeby zrozumieć. I dobrze! Niech im tak będzie. Wypisuję się z tego!
-Wypisuję się z tego!- powiedziałam głośno.
Moje słowa zawisły w ciężkim od ciszy powietrzu.
-Słucham?- Lex spojrzał na mnie znad komputera.
-Powiedziałam,- wstałam z kanapy i stanęłam naprzeciwko ich- że się z tego wypisuję. Widzę, że wy nie zamierzacie współpracy zakończyć tym spotkaniem, ale ja tak. Do końca tygodnia prześlecie mi wszystkie dokumenty, pieniądze i resztę wynagrodzenia. Jutro zmieniamy kwaterę, a ja oficjalnie przestaję być waszym agentem.
Nikt się nie odezwał. Patrzyli się tylko powątpiewając, aż w końcu Lex odchrząknął, przeczesał włosy i odburkując: „Dobrze”, wrócił do pracy. Agent Jessica uśmiechnęła się szeroko.
-Spodziewałam się tego. Amatorka.
-To że wyrżnęłaś wioskę muminków nie oznacza, że lepiej władasz nożem.
-Jesteś jeszcze dzieckiem. Doprowadziłaś jednego chłopaczka do płaczu i już uważasz się za…
-Lepszą od ciebie?- przerwałam jej.-Nie porównuj się do mnie.
Kobieta ściągnęła usta w cienką kreskę i poprawiła okulary.
-Jestem Agentem Specjalnym Trzeciego stopnia. Ukończyłam więcej szkół niż ty masz lat, doprowadziłam do końca ponad dwadzieścia akcji i zabiłam więcej ludzi niż ty spotkałaś.
Powiedziała to z taką dumą i satysfakcją, że miałam ochotę podejść, złapać ją gardło i wywalić przez okno. Albo wyrwać jej język. Albo rozgnieść twarz na blacie.
Długo zastanawiałam się co zrobić bo wszystkie możliwości były bardzo kuszące, ale uznałam, że nie ładnie tak brudzić w czyimś mieszkaniu, a tym bardziej krwią głupiej blondynki. Skrzyżowałam ręce na piersi przybierając twardą postawę i pochyliłam głowę w geście uznania. Spojrzałam jej w oczy.
-I wciąż jesteś człowiekiem…- powiedziałam i odwróciłam się bo dosłownie w tym momencie ktoś zastukał do drzwi.
W drzwiach stał Rudy. Znaczy Borka. Uśmiechnięty od ucha do ucha drwal od razu serdecznie mnie uścisnął nawet nie czekając na pozwolenie. Wkroczył do środka przynosząc zapach palonego drewna i zawieszki do samochodów „Sosenka”.
-Aach! Jak dobrze cię widzieć! Gwiazdko, dziewczyno szwarna ty!
-Ciebie też, Borka.
Zaśmialiśmy się w głos, ale nagle on spoważniał.
-Coś nie tak?
-Nie! Po prostu łał! Nigdy nie widziałem twojej twarzy, młoda.
Momentalnie odwróciłam się zakrywając twarz dłońmi.
-Dziewczyno! Co ty robisz? Twarz jak twarz, przecież! Całkiem ładna, nawet. No.
-No dobra, dobra. Tylko weź nie zapamiętuj bo będę musiała cię zlikwidować.
-Hahaha No pewnie! A gdzie szefuncio?- wielkolud rozglądnął się dookoła ostentacyjnie.
-Tam siedzą- pokazałam za siebie.
-Wiem. Przez opary z paszczy tej wiedźmy nie widać. Gorsze toto od strzyg jakiś czy co!
-Ja to słyszę, agencie- syknęła blondyna.
-Ja nic do pani nie mówiłem, pani suko- odparował tamten.
Zamarłam na moment. Jak on odważył się jej tak wprost powiedzieć? Ona go teraz rozszarpie! Poćwiartuje! Wypruje mu flaki! No przecież ta zołza zabije biednego wojaka i chyba miałaby trochę racji… Ale chwila! Borka chyba nie powiedziałby jej tego tak bez powodu, nie? Faceci to zwykle biorą wszystko na poważnie, więc musiało się coś stać, że tak ją pojechał. Lex nie zareagował a jedynie pokręcił głową. Po chwili jednak zmienił ponury wyraz twarzy na bardziej zadowolony.
-Borka. Raport zdaj!- Lex wydał (szczery i pełen radości na widok przyjaciela) rozkaz.
-Ta-jest!- rudy zasalutował.
Mężczyzna zaczął opowiadać. Przyniosłam im coś do picia i sama też rozsiadłam się żeby posłuchać.
Mówił długo, a jego opowieść była naprawdę świetna! Przesycona akcją, walką, heroizmem i męską odwagą. Szczerze? Najlepsza rzecz tego dnia. Kiedy skończył przesiedliśmy się na kanapę i jeszcze dłuuugo gadaliśmy. Nie mogłam nie wysłuchać opowieści o tym jak przebył kanał La`Mansze (tak, tak to się pisze, bo o inny kanał od tamtego chodzi), spalił pół morza, wybił tuzin lwów na safari i musiał udawać clowna na urodzinach jakiegoś dzieciaka w ramach misji wywiadowczej. Siedzieliśmy tak aż do północy, kiedy Lex i Agent Jessica wreszcie skończyli i goście się zwinęli. My z najemnikiem jeszcze zgarnęliśmy rzeczy z powrotem do skrzynek i walizek… i nastąpił głupi moment.
-Eee… to może ja…- zaczęłam.
-Nie, ja tutaj… Ty możesz iść na górę- powiedział na jednej czwartej normalnego wdechu.                    
-Okej. To ten… O której wstać?
-Wyjeżdżamy o 8:00- poinformował mnie maksymalnie beznamiętnym tonem i zaczął układać poduszki.
-Oki… I ten… Dobranoc- powiedziałam w takim razie do jego pleców i poszłam na górę.
-Poczekaj!- Lex zawołał jeszcze zanim zniknęłam w sypialni.-Tylko nie zapomnij rano zrobić nam śniadania!
-Idiota!- krzyknęłam i trzasnęłam drzwiami.
Rano wstałam, szybko się ubrałam i po cichu zeszłam na dół. 

Sama nie wiem dlaczego. 
Niby nie chciałam tego śniadania robić, ale byłam głodna, a samemu jeść nie wypadało. W wielkim skupieniu, żeby nie trzaskać i nie obudzić najemnika przygotowałam cały talerz kanapek już do końca wykorzystując zapasy jedzenia. Dumna z pięknego i nawet artystycznego dzieła odstawiłam na środek blatu, posprzątałam i sięgnęłam do czajnika, który znowu odstawiłam.
Dlaczego ten człowiek nie ma herbaty!? No nie ważne.
A wiecie co! Ja tak w ogóle to nigdy nie widziałam śpiącego Lexa! Nie wiem jak, ale Blondaś zdołał mnie ominąć i wskoczyć do łazienki zanim się odwróciłam, więc niestety nie widziałam jego irokeza. Pewnie on dla niego jest jak martensy dla mnie. Hm… z chęcią poznałabym jego historię. Kurcze! O czym ja mówię?! Przecież to tylko fryzura, nie?
Wracając. Zjedliśmy śniadanie, zebraliśmy się i wsiedliśmy do czarnego, zdezelowanego forda.
Zdezelowany to odpowiednie słowo dla czegoś co jeździ, ale ledwo ledwo, prawda? A może to przez Lexa, bo jest dziadowskim kierowcą? Powiecie pewnie: grunt, że dotarliście na miejsce. Zgadzam się. W pełni się zgadzam. Tylko że teraz, bo po dwóch godzinach jazdy miałam trochę bardzo dość. Gdzie wylądowaliśmy? We Wrocławiu! No bo przecież nie można było mi od razu powiedzieć, tylko się musiałam domyślać po znakach, tak? Ha! Lex nawet się słowem przez całą podróż nie odezwał.
No ale ten… No… O czym ja to… Acha!
Dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy się i weszliśmy do środka. Tym razem niższy, trzy poziomowy blok mieszkalny z odrapanymi ścianami w kolorze seledynowym (taki odcień zielono-miętowo-niebiesko-żółtego). Mieszkanie mieliśmy trzecie od dołu, bo jedno zajmowało cały jeden poziom. Czyli w sumie to na środku. Nie wiem czemu nie to na samym dole, bo stało puste, ale no dobra- wtaszczyliśmy się na górę. Mieszkanie jak mieszkanie. Nie zrobiło na mnie wrażenia. Co dziwne, jeden pokój był w nim całkowicie pusty, a łóżka stały w salonie.
Tak! Łóżka! Szczerze ucieszyłam się na ich widok, tylko że zminusował to fakt jednej, malutkiej łazienki. Kolejnym minuso-plusem byli sąsiedzi, którzy, no… byli. Przez tydzień zdążyłam się nawet z nimi zakumplować, ale i tak obecność rasowych reggae-murasio-palaczy trochę mi przeszkadzała.
Acha. No i znowu. Lex całymi dniami przesiadywał na sprzęcie, a dłużej pogadał ze mną tylko kiedy dawał mi wypłatę, a ja (dlatego, że łaskawie pozwolił mi iść je kupić) czytałam sobie książki. NUUUUUDYY!
***
W czwartek spotkałam się z rodzicami. Na widok zapłakanej mamy też uroniłam parę łez, ale rozmowa z nimi poszła mi całkiem nieźle. W więziennym, szaro-niebieskim wdzianku niezbyt mi do twarzy. Rodzice poprzeklinali sobie na rząd i policję, a potem pojechali z nadzieją, że wracam w poniedziałek. I tak też się stało.
W poniedziałek rano, odwrotnie niż zwykle, Lex sam zrobił śniadanie i zaparzył (najlepszą jaką do tej pory piłam!) herbatę. Pożegnałam się z Kolesiami Sąsiadami, podziękowałam za podarunek (eee… dali mi mini fajkę wodną) i pomachałam im kiedy odjeżdżaliśmy. W telefonie miałam trzy nowe numery (przy czym jeden do dilera ziołem), a w duszy prawie łzy. Najemnik podwiózł mnie na przystanek parking przed wielkim marketem. Plac był prawie pusty, a stało na nim tylko parę samochodów i policyjny Opel Vectra. Lex kazał mi zaczekać i poszedł się przywitać. Dwóch policjantów, z uśmiechami na pyskach odebrało łapówki i z zadowoleniem uścisnęło Blondasiowi dłonie. Najemnik pogadał jeszcze z nimi, a potem kiwnął mi, że mogę wysiąść. Jeden z policjantów przepakował moje torby do wozu i nawet nie pytał się co w nich było. Nie obchodziło mnie kim byłam, bo dostali sporo kasy za to żeby mnie odstawić pod dom… i tylko tyle. Mnie na ich miejscu też nie chciałoby się dociekać sedna sprawy.
Zresztą, mnie też znowu tak nie obchodziło to co się w tamtym momencie działo. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu przejęłam się tym, że go zostawiałam… Taa. A przecież uważam go za idiotę!
-To ten… Było fajnie- powiedziałam nieśmiało.
-Tak?- zapytał szczerze zdziwiony.
-W sumie… Tak- uśmiechnęłam się uroczo prawie tonąc w niebieskości jego oczu.
-Ha! A widzisz jak miło jest być ze mną w drużynie!
-Gdyby nie ja, to ta drużyna by nie istniała, Leksik.
-Mnie wystarczysz tylko ty, a i tak trzeba cię na każdym kroku pilnować, żebyś sobie krzywdy nie zrobiła…
-Hahaha Tak więc żegnaj, Blondaś- rzuciłam mu zadziorny uśmieszek wsiadając do auta.
-O mnie nie da się zapomnieć, słonko- puścił mi oczko, a potem ukłonił się nonszalancko, wsiadł do forda i odjechał.

Pół godziny później stanęłam przed bramą mojego domu. Wszyscy od razu zauważyli moją obecność. Brat wybiegł na boso i rzucił się żeby mnie uścisnąć kiedy jeszcze byłam w furtce. Rodzice prawie przewalili mnie na ziemię kiedy mnie przytulali, a dziadkowie od razu zaczęli komentować to, że jest zimno, a ja w samej bluzie. Weszliśmy do środka, zapominając o czymkolwiek złym co nam się przytrafiło i wspólnie usiedliśmy do obiadu.
Wieczorem napisałam do koleżanek. Żadnej nie ciekawiło co ze mną, żadna nie pamiętała niczego specjalnego. Nikt nic nie pamiętał, nikogo nic nie obchodziło…
Ale to chyba dla ludzi typowe. Nie zauważają niecodziennych, innych rzeczy, albo je wypierają z pamięci. Ludzie na ogół nie robią niczego specjalnego…
A wy? No, was się pytam. Zauważyliście kiedykolwiek coś… nie na miejscu? Coś dziwnego i niesamowitego? Nie? Nic takiego nigdy wam się nie przydarzyło? Och! Cieszcie się! Nadal macie szansę do końca wieść normalne, zwyczajne, ludzkie życie.

A ja? No cóż…
Ja nie jestem człowiekiem.

sobota, 23 stycznia 2016

99 Owocowa herbata



[Narrator odłączony]

Ten debil Lex niszczy mi życie.
Czy mówię to serio? Chyba nie. Facio po prostu sprawia że przydarzają mi się zbyt naszprycowane emocjami sytuacje, a ja tego nie lubię.
-Odwal się ode mnie. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
-Jesteś mi to winna, słonko.
-Nic nie jestem ci winna! Z dachu spadłeś na łeb, że ci się tak poprzestawiało?!
Siedzieliśmy od półgodziny w kuchni na zapleczu i dopiero teraz zaczęła mi wracać pełna świadomość sytuacji. Z tego co powiedział najemnik po tym jak mnie postrzelił zawieźli mnie do chirurga, który nawiał z niewyjaśnionych powodów i to Lex mnie pozszywał. Do kwatery głównej też sam mnie przywiózł, bo jego ludzie musieli lecieć w te pędy pozałatwiać wszystkie ważne „sprawy”. Jak się ocknęłam na podłodze to prawie go rozszarpałam, bo próbował nie patrząc zmienić mi ciuchy. Przyznam, byłam bardzo otępiała i czułam się na początku słabo, więc nie robiłam mu wyrzutów tylko sama się ubrałam. Nie wiedzieć czemu byłam też mega głodna… Ale przynajmniej w lodówce mieli pieczeń i warzywa, wiec z tym problemu nie miałam. Problem leżał gdzie indziej.
Lex, ten wiecznie głupi idiota, uznał, że powinnam mu za wszystko podziękować, historia skończyła się szczęśliwie i w trzy godziny mam się przygotować do kolejnej misji. Eeee. On się zgrywa czy zawsze był takim dupkiem?
-Zabieram wynagrodzenie, premię za to co zrobiłam dodatkowo i wracam do domu.
-Jaką premię? Co zrobiłaś niby tak „dodatkowo”?- najemnik skrzywił się wlepiając we mnie wzrok.
-Co? A przepraszam bardzo, czy tą całą randkę to ja mam w kontrakt wypisaną?
-Tak. Po za tym nie widzę tutaj wielkiego wyczynu, słonko.
-Nie? I wyczynem dla ciebie powstanie z martwych też nie jest?! To chodź, zobaczymy czy tobie też się spodoba z kulką w sercu- patrzyłam na niego gniewnie, a prawie wściekła.
Dobrze, że jednak zobaczył gdzie błąd popełnił, bo z chęcią bym mu bycie półżywym fundnęła.
-To było… konieczne- odwrócił wzrok.
-I ty z ochotą to zrobiłeś. Gdyby ci kazał palnąć mi w łeb, tu, między oczy, to też byś to zrobił?
-Nie…
-A czemu? Za mało widowiskowe, jak na ciebie? Jonathanowi trzeba było pokazać jak umieram, prawda?
-Wiedziałem, że nie zginiesz,- Lex przeczesał włosy- a Mekler niczego nie widział.
Zatkało mnie. Najemnik mówił to na pewno szczerze i z trudem, przy czym wydawał się wstydzić za siebie i być na siebie złym, a więc na pewno była to prawda. I jak tak przed nim stałam, wciąż z widelcem w dłoni, to jednocześnie dwie rzeczy mi się po łbie tłukły. To, że najemnik strzelił tylko dlatego bo wiedział, że nie zginę… a więc co się z tym wiązało? I to, że Jonathan nic nie widział jak Charlotte , a mnie na czymś z nim związanym zależy. Potrzebowałam chwili na zastanowienie więc odwróciłam się tyłem do Lexa, żeby nie widział jak myślę.
Po pierwsze… czy to aby na pewno jego wina, że musiał strzelić? No bo przecież rzeczywiście taka była umowa. Miałam zdobyć dane nie wydając przy tym dla kogo pracuję. Ale czy ja poważnie jestem jego pracownikiem? A może raczej… Hm… To chyba bardziej działa na takiej zasadzie jak wtedy. Że jesteśmy… w jednej drużynie.
Po drugie Jonathan. Nie… Nie! Nie powinnam o nim myśleć. Był tylko celem! Nikim więcej… Zrobiłam wszystko bez uczuć, tak jak było w wytycznych. Nie zamierzam się roztkliwiać nad jednym dniem… To nie byłam ja! To była Charlotte Blank! Urocza dziewczyna, niewinna, posiadająca serce… Ja go nie mam. Nie mam uczuć! Nie jestem kimś, tylko monstrum powracającym w koszmarach. Zabijam… I nie mam uczuć!
Na ramieniu poczułam czyjś dotyk. Wyrwana do rzeczywistości szarpnęłam odruchowo w bok wykręcając rękę najemnikowi. Puściłam go jak tylko zobaczyłam jego minę. Zmartwiony- taki był mój „towarzysz broni”.
-Przestań-syknęłam. -Nie potrzebuję  twojego współczucia, opieki, czy czego ty tam ode mnie chcesz.
Puściłam go i opadłam na krzesło. Nie byłam zmęczona. Byłam przybita.
Lexowi wolno zachowywać się jak tępy baran, mi też.
-Mów czego ode mnie chcesz. Zadaj pytania, ja odpowiem. A potem… potem biorę swoje rzeczy i wracam do domu- byłam tak chłodna, jak potrafiłam.
Niech nie myśli, że jestem miękka. Po części to też jego wina, że jestem zimną suką.
Usiadł naprzeciwko wycofany i sztywny. Nie było mi go żal. Patrzyłam mu prosto w oczy, wyzywająco.
-Posiadamy wszystkie informacje… które są nam potrzebne. Przesłałem zalecenia zespołowi Alfa. Reszta ma się im przyporządkować. Wszystkie cele zostaną zrealizowane w przeciągu trzech dni. Obecnie posiadamy dokładne namiary na ludzi, których trzeba zlikwidować. Mamy też spis miejsc, baz-kwater, gdzie umieszczone są laboratoria CTS`u…
-Ok. Coś jeszcze?- przerwałam mu gwałtownie.
Najemnik spojrzał na mnie nagle porywczo i rozluźnił się bardziej. Poczułam, że zaczyna odzyskiwać kontrolę, ale i coś rozumieć. Za bardzo dałam się ponieść i chyba on wiedział dlaczego.
-Nie zamierzam brać udziału w żadnym z planowanych… ataków. Widzę, że potrzebujesz… odpoczynku, więc zostaję z tobą.
Prawie się zakrztusiłam własną śliną.
-Co? Co ty próbujesz powiedzieć? Jak to zostajesz ze mną?
Lex próbował chyba zdecydować jaką taktykę obrać i widać wahał się pomiędzy „Lexem Blondasiem”, a „Lexem Mordercą” bo chwilę zmieniał wyraz twarzy.
-Nie mogę pozwolić ci wrócić do domu, słonko-powiedział.
-Ty nie musisz mi na nic pozwalać. Sama wrócę- odpowiedziałam.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak! I tobie nic do tego. Dlaczego miałabym nie wrócić?- zadałam to pytanie odchylając się do tyłu, bo nasza wymiana słów trochę nas do siebie zbliżyła.
-Nie wrócisz, ponieważ to może przeszkodzić oddziałom Alfa w wykonaniu misji. Ty nie bierzesz w niej udziału ze względu na swój stan zdrowia.
-Oj! To może od razu powiedz, że się o mnie martwisz- uśmiechnęłam się uroczo.
Rozumiałam dlaczego musiałam zostać i na parę dni zniknąć, ale Lexowi racji przyznać nie chciałam.
-Teraz jesteśmy kwita- odwdzięczył się zawadiackim uśmieszkiem.
-Tak? A to niby czemu?
-Ty mnie wtedy pozszywałaś, choć przyznam, że dość krzywo, a teraz ja ciebie.
-Hahaha Dość krzywo… Ale ty zdajesz sobie z tego sprawę, że tak naprawdę, to ja ci wtedy życie uratowałam? A ty mnie teraz prawie zabiłeś, najemniku.
-Nie zapominaj kto chciał komu serce nożem przebić.
-Chciałeś zabić mojego brata! I ja ci wcale tego serca nie przebiłam! Za to ty jak najbardziej za spust pociągnąłeś.
-Ty wyzdrowiejesz, a mnie ta rana do końca życia już zostanie, słonko.
-No patrz! Jakby ci to przeszkadzało. Zresztą, nie wierzę, że aż tak krzywo to zrobiłam.
-Nie? To patrz- najemnik wstał i zaczął się rozbierać.
Oczywiście tylko górę zdjął, wy zbereźnicy! Nie myślcie sobie!
 Pozbył się garniaka i koszuli i stanął nade mną pokazując jakie ma mięśnie. Przesunęłam po nich wzrokiem, bo rzeczywiście mięśnie to on miał, ale zganiłam się mocno w myślach i skupiłam na tym co kiedyś musiałam zaszyć. Widząc krzywą i nawet nie tak brzydko pozszywaną ranę, która już prawie całkowicie się zagoiła przypomniałam sobie wszystko co przeżyłam przez ten rok.
-No widzisz! Wcale ładnie…
Odruchowo chciałam dotknąć tego miejsca w którym zatrzymałam nóż, ale się powstrzymałam zakłopotana. Zamiast tego dotknęłam swojej rany. Specjalne nici zdążyły już wsiąknąć w ciało, nawet przez koszulkę wciąż ciułam rozorany kawałek ciała.
-Ty za to się nie spisałeś- powiedziałam to bardziej smutno niż zamierzałam.
-Ekhem… Nigdy nie operowałem mutanta…- odburknął i drgnął.
Ja też poczułam, że dotknęło mnie to, co powiedział. Nie chciałam w tym właśnie momencie się nad tym zastanawiać, więc puściłam to mimo uszu.
-Weź się ubierz, bo gęsiej skórki dostaniesz- wstałam i podeszłam do blatu.
Kiedy wyszedł, szemrając coś pod nosem nastawiłam wody na herbatę. Zamiast usiąść i poczekać aż się zagotuje, to odruchowo zaczęłam sprzątać. W domu zawsze mieliśmy zasadę, że jak coś zrobisz, to masz po sobie posprzątać. Po kuchni walały się przeróżne rzeczy i papiery, a do tego jedzenie, ale zdążyłam ogarnąć wszystko aż zagwizdał czajnik. Wyciągnęłam sobie kubek z szafki, ale naszła mnie myśl, że może najemnikowi tez wypadałoby zrobić herbatki, więc jemu też wzięłam kubek. Kuchnia była bardzo duża, profesjonalna i cała w kolorze metalowym, przez co trochę mi zeszło szukanie cukru i reszty. Miałam już zalać kubki, ale pacnęłam się w czoło i wychylając głowę przez drzwi zawołałam:
-Leksik! Wolisz zwykłą, czarną, zieloną czy owocową herbatę?!
Nie odpowiedział.
-To co, nie chcesz tej herbaty? Dobra, nie to nie…
-Jak chcesz, to zrób mi owocową, słonko- niewidomo skąd najemnik nagle się pojawił.
Pisał do kogoś sms`y i nie odrywał wzroku od komórki. Zmienił garniak na zwykłą czarną koszulkę, czarne spodnie z kieszeniami na udach i wysokie buty taktyczne. Tak wyglądał lepiej.
-Okej, okej.
Wróciłam do kuchni, podstawiłam sobie krzesło do blatu, bo tam było przyjemniej niż przy stoliku w rogu pomiędzy lodówkami i pociągnęłam nosem, bo owoce bardzo ładnie pachniały. Po chwili Lex wrócił i również się przysiadł. Nie odzywaliśmy się do siebie, aż w końcu nie mogłam wytrzymać ciszy.
-To do kiedy mam tu zostać?
-Jakiś tydzień, może dłużej.
-Acha. Fajnie… A co moim rodzicom powiedzieliście?
-A! No właśnie. Mam zaszczyt ogłosić ci, że od teraz masz na koncie odsiadkę w więzieniu, słonko. Już nie jesteś takim aniołkiem.
-Hahah Żartujesz sobie, c`nie?
Kubek był przyjemnie ciepły. Pociągnęłam nosem i poprawiłam odstający kosmyk włosów.
-Nie. Nie żartuję- powiedział całkiem poważnie.
Miał przekrzywiony irokez, czego przyczyny szukałam w tym jak zakładał koszulkę, bo ta była dość na nim opięta. Zastanowiłam się nad tym i tym, co mi przed chwilą powiedział i doszłam do wniosku, że to może być całkiem możliwe.
-Kazałeś powiedzieć moim rodzicom, że jestem w więzieniu?
-Tak.
-Nie domyślili się, że mnie tam nie ma?
-No… z tym mieliśmy problem, bo oni są całkiem dociekliwi, uparci… i strasznie się na ciebie wkurzyli, ale chłopaki z policji wszystko załatwili, więc przez ten tydzień będziesz miała spokój.
-Spokój?! Kurde! Kurde, kurde, kurde!- oparłam głowę na rękach.-Przecież to mi życie niszczy, Lex. Ja nie mogę… Kurde! Nie mogłeś im powiedzieć, że na wymianę pojechałam, albo coś? Ale nie! Za kratki od razu!
-No wiesz! Powinnaś mi podziękować…
-Przestań. Co wy im powiedzieliście? Co oni wiedzą?
-Prawie nic…
-O! Jeszcze lepiej!- wymachnęłam z dezaprobatą ręką prawie go uderzając.
-Policja przekazała im, że zostałaś zatrzyma w sprawie przemytu narkotyków i wszystkie dane są tajne…
-Co? Narkotyków?!- miałam ochotę nabrać herbaty do ust i teatralnie ją na niego wypluć.
-Cała sprawa jest tajna, międzynarodowa i nikt nie może nic wiedzieć. Nie wniesiono zarzutów przeciwko tobie, ale musisz być pod ścisłą ochroną w krajowym więzieniu.
-I tyle wiedzą? Że ja i narkotyki? Kurde! Moja mama zawału przez was dostanie. Przecież jak ja gdzieś idę to muszę do niej trzy razy dzwonić, a tu mam być tydzień bez kontaktu. I to jeszcze jestem teraz powiązana z międzynarodową dilerką!
-Spokojnie. Na razie wiedzą tylko tyle, ale przecież zostaniesz uniewinniona, nietknięta odstawiona pod dom, a policja przeprosi twoją rodzinę i po kłopocie. Wszystko jest już zaplanowane, słonko. Nie trzeba się o nic martwić- był całkiem pewny siebie.
-Dobra,- poddałam się- tylko znowu czegoś nie spaprajcie.
-A czy my kiedykolwiek coś spapraliśmy?
-Em… Ta-ak!
-No dobra…
-No widzisz…- dopiłam herbatę i włożyłam kubek do zlewu.
Czułam jak Lex mnie wciąż obserwował. Miałam ochotę wykrzyczeć, że wszystko widzę, ale darowałam sobie, bo zrobiłoby się niezręcznie.
-To co ja mam tu przez tydzień robić? Znaczy, jak już zostajesz, to co My mamy tu przez tydzień robić?
-Po pierwsze,- wstał i też odłożył kubek- to musimy się stąd wynieść.
-Okej.
Przeczesałam włosy i poczułam pod palcami jak bardzo są zmierzwione i brudne. Musiałam okropnie wyglądać, bo przecież nie zdążyłam się nawet w lustrze przejrzeć. Westchnęłam i poszłam po jakieś inne ciuchy. W metalowej szafie była ostatnia para spodni, jakaś koszulka i bluza.
-A ty pamiętasz, że jesteś mi winny martensy, prawda?
-Jak mógłbym zapomnieć? Przecież buty dla księżniczki są rzeczą najważniejszą!- odpowiedział zgryźliwie.
-Cieszę się- uśmiechnęłam się do niego.-To ja idę się ogarnąć.
-Chłopaki z ekipy zaraz przyjadą, żeby posprzątać- powiedział jeszcze zanim wyszłam.
Poszłam do łazienki. Ciekawe po co w restauracji łazienka z prysznicem? Może tej restauracji akurat często różne gangi na swoją kwaterę wynajmują. No ale jeśli by tak było, to miejscówa byłaby bardzo niebezpieczna, bo wszędzie można by było się spodziewać podsłuchów i bomb doklejonych do krzeseł. Przekręciłam zamek w drzwiach i sprawdziłam czy w szafce jest ręcznik. Agent Jessica tłumaczyła mi jak mam korzystać z tej łazienki… No właśnie. Agent Jessica, to dość interesująca osóbka. Jestem ciekawa czy Lex wie o tym „miłosnym specyfiku”.
Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Woda była przyjemna, a szampon bardzo ładnie pachniał mleczkiem kokosowym. Po raz kolejny zmyłam z siebie krew. Znowu poczułam się zbyt dziecinna na bycie mordercą. Dotykając rany na sercu nie czułam bólu, a jedynie mrowienie. Na skórze wokół widniały czarne żyłki. Wielka szrama ciągnęła się prawie od mostka do żeber. Nie była jeszcze zagojona, ale nie ciekła z niej krew. Uniosłam dłoń przed siebie i nie skupiając się przetarłam nią po płytkach zmieniając ją w szponiastą dłoń Potwora. Uśmiechnęłam się ciągnąć linię lśniących łusek wyżej, do barku. Czułam jak w klatce pulsuje mi serce, a rana goi się już do końca.
Po ciele rozlało mi się ciepło mocy, którą posiadałam. Wiedziałam ile potrzebowałam od siebie tej czerni na przeżycie. Było blisko. Oparłam czoło o płytki i wyluzowałam.
Teraz już będzie z górki. Wszystko zrobione…